Hej ciągnij Lili, małą Lili, Hej ciągnij ją za fał…

Sugerowane 15+

„Hej ciągnij Lili małą Lili,
Hej ciągnij ją za fał…”

Mechanicy Szanty
Słowa: Lech Klupś, Henryk („Szkot”) Czekała
Muzyka: Lech Klupś

Ludwig rzucał gromami z oczu. W bajkach dla dzieci ponad stołem fruwałby już świetliste błyskawice, a burzowe chmury wisiałby pod sufitem. Rzeczywistość posługiwała się metaforami i musiała zadowolić zwykłym wyobrażeniem. Turyngia powiódł wzrokiem po zebranych. Gromy i wrzaski odnosiły mierny skutek. Nadrenia Północna-Westfalia wyglądała na faktycznie poruszoną, ale już siedzący obok niej Erich nie. Hamburg półgębkiem mówił coś do Benedikta i spoglądał porozumiewawczo w stronę drugiego z Sasów. Ten obczytywał tekturowy kubek po kawie. Obok niego Brandenburgia turlał po stole długopis i sprawiał wrażenie, że mu myśli odpłynęły gdzieś daleko. Ludwig zaś pieklił się i na nich, i na Palatynat, co się w okno zapatrzył, i na stół, krzesło, pogodę, rozkład DB i Max nie wiedział, co jeszcze, a niby starał się słuchać. Siedzący najbliżej Ludwiga, z racji bycia stolicą, Gieselbert jęknął i przewrócił oczami, ale zdawało się, że nie dotarło to do Ludwiga. W swojej tyradzie pognał dalej ku wątpliwej jakości spuściźnie po NRD, przeoczył kilka spojrzeń sugerujących rychły bunt w szeregach, przeszedł na sprawy budżetu, na który oni przecież nie mieli większego wpływu. No może Wirtembergia mógłby mieć. Ze swoim charakterem nadawałby się na pracownika roku działu windykacji. Ludwig tego jednak nie zauważał. Za bardzo lubił mieć nad wszystkim kontrolę, aby docierały do niego takie szczegóły, jak demokratyczne decyzje podejmowane większością głosów, na które oni mogą najwyżej kląć. Turyngia przestał słuchać. Na palcach jednej ręki dałoby się policzyć tych, co jeszcze przykładali uwagę do słów Ludwiga. Zainteresowali się dopiero, gdy zamilkł. Głowy poodwracane w najróżniejszych kierunkach nagle obróciły się ku niemu i patrzyły ciekawe, co się w ogóle stało? Czytaj dalej

Słowa

Zapalono wszystkie świece na kryształowych żyrandolach. Z wysokości antresoli dziecko niewyglądające na więcej jak dwanaście lat przyglądało się z nieukrywanym zachwytem. Nigdy wcześniej nie wpuszczono go tu w czasie balu. Nigdy nie widział tylu strojnie ubranych ludzi, jak tego wieczoru. Barwne suknie, klejnoty tak wielkie, że widoczne aż z tak wysoka; szum głosów. Gilbert trzymał go od tego z daleka. Powtarzał, że nadejdzie ku temu pora, a na razie Ludwig ma się uczyć. Przysyłał co rusz nowych tutorów, aby zaznajamiali chłopca ze sztuką strategii, dyskusji, dziejów minionych. Pokazywali pełne przepychu drzeworyty z herbami rodów pruskich. Wielkich dynastii europejskich. Ich pnie i gałęzi boczne. Wittelsbachowie, Habsburgowie, Hohenzollernowie, Glücksburgowie, Bernadottowie, Wettinów… Tarcza askańska, biało-czarna, lew i tarcza biało-niebieska… Miał to wszystko w pamięci, a teraz widział kryjących się za tym ludzi. Przywarł do balustrady i spoglądał w dół, szukając twarzy z portretów.
– Twój brat jest tam – odezwał się zachrypnięty głos tutora, który przybył z nim.
Ludwig pamiętał, że preceptor pochodzi z bocznej linii rodu Meklemburskiego ze Strelitz. Pamiętał też, że zdaje się być niezdolny do uśmiechu, a jego małe oczka widzą więcej, niż skłonny był przypuszczać. – Rozmawia z Zofią Charlottą, księżniczką Orléans-Alençon. Jej narzeczony, król Bawarii, zaniemógł i nie mógł przyjechać. Sam Bawaria stoi nieopodal orkiestry. Ten, który teraz mówi. Zapamiętaj go, bowiem nie raz pewnie przyjdzie ci się z nim mierzyć na arenie politycznej. Czytaj dalej

Przywidziało mi się

Przywidziało mi się

Dawno, dawno temu, czyli za Drugiej Wojny Światowej Ludwig powierzył Bawarii, Wirtembergii, Prusom, Austrii i Saksonii pewną ważką misję na południu Europy. Mieli odzyskać wykradziony prototyp czołgu. Przygotowano plan i jeszcze nim go na dobre wdrożono w życie wszytko zaczęło się pieprzyć. Ich samolot zestrzelono, zaginęli, potem się znaleźli i Ludwig na moment odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że nie zostali przez Anglię wzięci do niewoli.

Przedwcześnie, bo po pierwszym kontakcie radiowym łączność została zerwana na długie miesiące…

  Prolog

W Berlinie trwał pogodny dzień. Jeden z tych, w które wojna wydawała się nie istnieć. Heike siedziała na tarasie i piła herbatę. Po drugiej stronie stolika siedział Ludwig. Był nie w sosie – to zauważyła od razu po tym, jak usiadł i zaczął bawić się swoim kubkiem.
– Coś się stało? – zapytała.
– Nie – odpowiedział, jej zdaniem za szybko.
– Na pewno?
– Takie tam miraże podświadomości – odpowiedział i uśmiechnął się nieznacznie. – Znalazłem wieczorem moje notatki do raportu z misji w Chorwacji. Dużo się tam wydarzyło i niewiele z tego przyszło, jak wiesz.
Przytaknęła, ale nie odezwała się, pozwalając mu tym samym mówić dalej.
– Był tam taki moment, że miałem wrażenie, że tych wariatów znalazłem. Naprawdę, wiem że to nielogiczne, ale coś mi w głowie szeptało, że to oni. Oczywiście musiało mi się zdawać. Chciałem ich znaleźć, to podświadomość sama szukała podobieństw. Takie rzeczy są udokumentowanym sposobem działania ludzkiego umysłu i to był tego doskonały przykład, bo cała sytuacja była tak absurdalna, że szkoda słów.
– To znaczy? – zaciekawiła się.

   Jugosławia (tereny dzisiejszej Chorwacji) 1941

– Ty, a to co za banda dziwna? – zapytał przypitym głosem mężczyzna stojący przy traktorze. Jego towarzysz przyglądał się mocowaniu brony, a raczej temu, co z niego zostało. Czytaj dalej

Goworit po russki

Z pozdrowieniami dla osoby, która wklepała ostatnio w Google m.in. to:

malum necessarum, pozdrawiam cię shen ❤

oraz to:

malum necessarium, shen, czytasz ty to w ogóle?

Tak, czytam to i też pozdrawiam ❤

• • •

Goworit po russki?
(Говорит по-русски?)

Droga stawała się węższa i węższa. Dla nawigacji w samochodzie Ludwiga już w ogóle nie istniała, ale przed szybą nadal coś było. Nierówne, prowincjonalne, ale pewnikiem dokądś prowadzące. Co komu strzeliło do głowy, aby dostawać się do Mińska samochodami, tego nie wiedział nikt. Nikt już nawet o to nie pytał. Nie było sensu. Tylko Ludwig klął cicho pod nosem i coraz poważniej rozważał zatrzymanie się gdzieś i zapytanie o drogę, ale los stawiał na ich trasie tylko pola i ugory, zagajniki, laski, jeszcze trochę pól i łąk, i ani jednej żywej duszy, a Anglią Niemcy nie był, aby zadawać się z martwymi.
– Po prawej masz jakieś domy, które wyglądają na zamieszkane – zagadało CB radio. – Może tam skręcimy i się dopytamy, gdzie do diabła jesteśmy, zanim dojedziemy do Rosyjskiej granicy?
Ludwig spojrzał w tamtą stronę i faktycznie jakieś budynki tam były. Trochę chat, blok, jakieś wielkie podłużne coś. Ewidentna spuścizna ruskich, jak to skomentował Gilbert. Nie prezentowało się to zbyt pięknie pod szarym niebem.
– Możemy zjechać – odpowiedział i odruchowo spojrzał w lusterko na samochód za sobą, ale w gęstniejącym zmierzchu niewiele tam zobaczył. Jego myśli, zrezygnowawszy z próby zgłębienia tajemnicy: czemu my tam jedziemy, a nie poczekaliśmy po prostu na przywrócenie połączeń lotniczych? podjęły się zadania zrozumienia: czemu jedziemy w tak licznej grupie. To było zdecydowanie łatwiejsze do prześledzenia. Początkowo zamierzał pojechać sam, ale Gilbert, jako drugi kierowca, to było całkiem logiczne. Lawina poszła później. Wirtembergia stwierdził, że on chce wiedzieć z pierwszej ręki, na co mają iść ICH pieniądze. Bawaria uznał, że to on tych pieniędzy najwięcej do wspólnej kiesy wkłada i też chce wiedzieć. Nadrenię-Westfalię zaprosił, aby pomogła mu nad nimi zapanować. Prusy, Bawaria i Wirtembergia potrafili sprawiać nie lada kłopoty, a dzięki niej to było trzech na dwóje, a nie na jednego Nie mógł jedynie dojść do tego, jak w tym zestawieniu wylądował Saksonia. Chyba, jako dodatkowy kierowca…
Skręcił i wjechał pomiędzy ruino-domki. Tynk odpadał od nich grubymi płatami, szyby w oknach były nieco mętne i białe firanki zdawały się szare. Kolorowa pościel przewieszona przez parapety wyglądała irracjonalnie. A najbardziej surrealistyczny był sklep z kolorowym szyldem. Na ławce na przeciwko niego siedział folklor lokalny w osobie trzech przygarbionych mężczyzn pijących z plastikowych kubeczków i jednego młodszego pociągającego z puszki. Ludwig przezornie zatrzymał samochód kilkadziesiąt metrów od nich. Gdy wysiadł czuł na sobie ich badawcze spojrzenie, ale je zignorował. Odmierzanymi krokami podszedł do drugiego auta. Kątem oka widział, że Gilbert z uśmiechem przyklejonym do twarzy idzie w tę samą stronę. Jurgena miał za sobą. Sebastian i Heike też już wysiedli. Tylko Johann siedział za kierownicą i nie wyglądał jakby zamierzał się ruszać.
– Zabłądziliśmy – Heike powiedziała to tonem niedającym się dopasować do końca ani do stwierdzenia, ani do pytania.
Przytaknął. Czytaj dalej

Cisza

Rozplanowane z Daryą, napisane przeze mnie.

Was hat dich so zerrissen?
Was hat dich so verletzt?
Was hat dich und dein Leben und dein Herz so zerfetzt?
Was hat dich so zerrissen?
Was hat dich so verletzt?
Was hat dich und dein Leben und dein Herz so zerfetzt*?

13.02.1945

Był zmęczony. Potwornie zmęczony, ale sen nie przychodził. Podejrzewał, że udało mu się nie zauważyć momentu, gdy wycieńczony organizm nie potrafi już uspokoić myśli na tyle, aby sen był możliwy. Pod zamkniętymi powiekami wykwitały obrazy dnia minionego i wielu wcześniejszych. Wyrwane z kontekstu i obdarte z dźwięku zmuszały, żeby przypomniał sobie, o co w nich chodziło. Echa głosów nijak nieimających się obrazów dzwoniły w pamięci – szeptały fragmenty zdań niepowiązanych ze sobą. Głos urzędnika, którego oddelegowali gdzieś z Berlina, niby do pomocy, ale chwilami miał wrażenie, że pomylili nazwiska i dali przydział specowi od propagandy. Rzygał propagandą. Rzygał zapewnieniami o rychłych sukcesach, które jednak nie nadchodziły. Jego zrezygnowanie mieszało się ze zrezygnowaniem jego ludzi i tworzyło kwintesencję tego uczucia. Można by było je wyciskać i butelkować, a potem po cichu przemycać wrogom, aby obniżyć ich morale. Na takie wyobrażenie myśli roześmiały się głosem jednego ze starszych oficerów, których spotykał każdego dnia. Skrzekliwy rechocik był tak głośny, że aż zmusił do otworzenia oczu.
– Zdawało ci się – powtarzał sobie szeptem. – Zdawało. Nikogo tu nie ma. Ani w tym pokoju, ani na korytarzu. Wszyscy poszli do swoich normalnych domów i tylko ty kwaterujesz teraz w tej klitce nad biurami, bo choć spać nie możesz, to do domu byś nie doszedł. Padłbyś gdzieś po drodze i tyle. Czytaj dalej

No chyba was popie… cz. 3 [koniec]

– A co ma być? Nie pójdę i nie powiem, że przepraszam za tamto, bo nie czuję, abym zrobił coś nie tak. Może powiedziałem za dużo, ale działałem w afekcie, proszę sędziego. I to nie był pierwszy raz, gdy czułem się jak puchar przechodni prezesa. Licytacja, kto co wie – prychnął. – Postanowiłem poczekać, tylko im dalej w las tym trudniej. Kiedyś to nie widywałem ani jednego, ani drugiego miesiącami. Raz nawet poszło to w kilka lat. Dziękujmy NRD. No, ale jakoś się żyło. To teraz na początku wydawało mi się podobne, ale jest jednak inaczej. Wtedy brak kontaktu zależał nie ode mnie, a od sił wyższych. Teraz ich nie ma – westchnął. – Sił, znaczy się. A Wa… A Sebastian też się pierwszy nie pokaja. To nie leży w jego naturze. Zresztą jak popatrzyć na niego i Heike tutaj, to, co się dziwić. Ludwig to tylko zerka na nich i uśmiecha się zadowolony.
– Pierwsza para Niemiec – wtrącił się Martin. – Tak on sam to po cichu określił. Zresztą nie tylko on.
– Właśnie. Trudno temu zaprzeczyć. Bawaria i Nadrenia Północna Westfalia, to brzmi dumnie i odpowiednio, co mi nastroju nie poprawia. Chcę do domu. Tam mogę siedzieć w znajomych czterech ścianach i mnie zazdrość nie zżera. Nie patrz tak na mnie. Ja już teraz myślę, czym się wymigać od jutrzejszego śniadanka, bo mnie skręca od takiego przyglądania się.
– Nie widać.
– Słucham? Czytaj dalej

No chyba was popie… cz.2

– Można? – Palatynat wsadził głowę do kuchni na piętrze. – Czy przeszkadzam w kontemplacji ciemności?
– Nie. Znaczy tak. Cholera! Nie, nie przeszkadzasz i tak, możesz wejść.
– Dzięki. Niewyspany jestem jakiś, ale jak się położę, to do rana mnie nawet kanonada nie obudzi, a tak definitywnie spać jeszcze nie chcę iść. Wieczór młody, a Ludwig tak nam zaplanował czas tutaj, że punkty obowiązkowe do omówienia już odfajkowaliśmy, tylko nam nie chciał tego oficjalnie powiedzieć, żebyśmy nie zabalowali dziś w nocy. No, ale się wydało, jak widać i słychać. – Zerknął przez ramię na przymknięte drzwi, a w domyśle dalej, na duży salon kominkowy i jadalnię z kuchnią na parterze zajmowanego przez nich domku. Muzyka ledwo przebijała się ponad gwar rozmów. Kilka osób zaśmiewało się z czegoś, a ktoś próbował ich uspokoić bezskutecznie. – Jurgen szczeka. Mnie już główka boli i napiłbym się w spokoju. Tam na dole, to strach kieliszek postawić gdziekolwiek, bo lada moment ktoś ci go zrzuci. Przypadkiem rzecz jasna. Po prostu kieliszki są en razy mniej stabilne niż kufle do piwa. A ja mam taką piękną butelkę do wypicia. Chcesz?
Nie czekając na odpowiedź wyciągnął z przeszklonej szafki dwa naczynia i zaczął grzebać po szufladach za korkociągiem. Znalezienie go w słabym świetle pochodzącym z dość odległej latarni zajęło mu dłuższą chwilę. Z samym korkiem poradził sobie z godną pozazdroszczenia wprawą.
– Włoskie – powiedział stawiając przed Johannem kieliszek.
– Burżuj. Czytaj dalej