Rwetes dygresyjny [1/6]

Takie sobie side-story do „Instytutu Badań Magii i Czarów„.

Ograniczenie: 16+

Występują: Menażeria niemieckich krajów związkowych i Łużyce


— Trzysta czterdzieści pięć…

W małym pokoiku w Wydziale Administracji i Zarządzania unosił się ciężki aromat czarnej kawy i o wiele milszy przypadkowemu nosowi zapach świeżego jabłecznika. Sprawcą tego pierwszego był Wärzner, oficjalnie zajmujący najbliższe drzwiom biurko, a chwilowo przycupnięty na parapecie okna i spoglądający nieco nieprzytomnym wzrokiem na parking. Odpowiedzialnym za jabłecznik był Łušćanski, nieposiadający tu biurka, ale chwilowo zajmujący fotel Wärznera, skubał ciasto widelczykiem i mamrotał pod nosem niezrozumiale. Brandt, siedzący przy swoim biurku i żerujący na kawie i jabłeczniku, wodził wzrokiem od jednego do drugiego i zastanawiał się, czy wygląda równie nieprzytomnie co oni. Pogoda była pod psem i, jak to Wärzner określił, nawet jego najmniej udany dublet miewał zwykle więcej energii niż on w tej chwili. Z dubletami Wärznera była w ogóle ciekawa historia.

— Trzysta osiemdziesiąt dwie.

Swego czasu sądzono, że Łušćanski jest takim właśnie dubletem, bo nikt do końca nie wiedział skąd się wziął i co robi w Instytucie. Kilkoro pracowników założyło komórkę śledczą, mającą na celu ustalenie, czym lub kim jest nowy pracownik. Teoria o dublecie szybko rozpowszechniła, zdobyła fanów i nawet zdawała się mieć sens, gdyby nie jeden drobny szczegół. Łušćanski przejawiał większy talent magiczny niż Wärzner, podczas gdy zasadą zdawało się być, że dublet oryginału nie przegoni. Była jeszcze kwestia dokumentów, ale ta w o wiele mniejszym stopniu spędzała pracownikom komórki śledczej sen z powiek. Komórka wystosowała zatem pismo o pozwolenie na dokonanie pewnych pomiarów i eksperymentów na podmiocie swych badań, ale nim koperta z tym cudem demagogii dotarła do sekretariatu, Łušćanski zaczął figurować na liście członków Związku Słowian i stał się dla dzielnych poszukiwaczy prawdy nieosiągalny. Sam Związek przyznawał, że Łušćanski w jakiś sposób udowodnił im wszystkim, że naprawdę się kwalifikuje, i że ten wywód miał sens, ale nikt nie był w stanie go powtórzyć i to nie z powodu pitej przy okazji słuchania cytrynówki. Koniec końców podpisując dokument na koniec prelekcji, nikt nie był pewien czy podpisuje jego kandydaturę, życzenia dla rady miasta czy zgłoszenie projektu wycieczki pracowniczej.

— Czterysta pięć.

Zrozpaczona takim obrotem sprawy komórka zwróciła swe żądne obiektu do badania oczy na Wärznera, ale tu stanowczo zaprotestował Ludwig. Czy zrobił to z troski wobec podwładnego jako takiego, ludzkiego altruizmu, czy obawiał się, że mu uszkodzą jedynego pracownika, który ma cierpliwość i talent do dogadywania się ze Związkiem Słowian, pozostawało niewiadomą.

Tymczasem deszcz padał bez ustanku. Duże krople bębniły o metalowy parapet i szybę okienną, wypaczając świat po jej drugiej stronie. Wärzner ziewnął. Zza ściany dobiegało ich ciche zliczanie.

— Czterysta dwadzieścia osiem.

Brandt westchnął. Czytaj dalej

Czarne słońce

Występują:

Kanoniczne:
Prusy Książęce — Gilbert Beilschmidt
Królestwo Polskie — Feliks Łukasiewicz
Cesarstwo Austrii — Roderich Edelstein
Królestwo Węgier — Erzsébet Hadevary

OC:
– moje
Elektorat Brandenburgii — Albrecht Jentsch
Elektorat Saksonii — Johanna Wärzner
Elektorat Bawarii — Sebastian Schilke(choć ten pan niby lekko kanoniczny, ale jeden szkic to…)

– Noxi
Królestwo Czech – Josef Havel
Górne Węgry – Michaela Macháčková

– Kayleigh90
Województwo ruskie — Julia Łukasiewicz(pisana tu przeze mnie na podstawie jej zachowań z fanfika Kay „Historia Galicji„; głównie rozdziały 9 – 12)

 

 

Czarne słońce

 

 

Ø

 

Wiosna 1654

 

— Gilbercie!
Głos sekretarza wydał się tym głośniejszy, że było jeszcze wcześnie i królewiecki zamek nie zdążył się na dobre obudzić. Wołany obejrzał się przez ramię, ale nie zatrzymał.
— Wiesz, gdzie mnie szukać! — odkrzyknął. — Na zamku nie zostanę!
Wypadł na dziedziniec, gdzie czekał już jego koń. Nerwowymi ruchami dopiął do siodła torbę zawierającą rzeczy, które wolał zabrać sam, a nie prosić kogoś innego o ich dowiezienie.
— Jestem do wszelkiej dyspozycji, ale nie tutaj — dodał, usłyszawszy ciężki oddech za sobą. — To ledwie godzina drogi od miasta.
— Ale —
— Do widzenia — Gilbert wszedł zagubionemu sekretarzowi w słowo.
Dosiadł konia, pożegnał mężczyznę skinieniem głowy i pognał przez bramę na plac i ku Pregole. Zwolnił dopiero, gdy przekroczył most łączący Knipawę z południowym brzegiem rzeki. Z wyspą i starym miastem za sobą czuł się lepiej. Jego myśli stały się bardziej przejrzyste i już wiedział, ilu rzeczy nie ma w podmiejskim dworze i będzie musiał prosić o ich dowiezienie, że będzie musiał napisać do sekretarza jakiś stek kłamstw i kłamstewek, aby go uspokoić i udobruchać. Nie potrzebował, aby urażony urzędnik rozsiał plotkę lub napisał donos. Na wszelki wypadek napisze również do Albrechta, a potem będzie musiał wysłać wiadomość na południe… Zacisnął mocniej dłonie i odetchnął głęboko.
— Po kolei — rozkazał sobie i skierował konia znajomą drogą na zachód.

Erzsébet wydała z siebie pełne poirytowania westchnięcie i sięgnęła po gruby szlafrok, porzucony na skrzyni w nogach łóżka. Wiosna! Szron na trawniku mówił jej co innego, ale zmełła komentarz i otuliła się mocniej ciepłym materiałem. Dopiero wtedy otworzyła drzwi prowadzące na niewielki balkon. Chłód poranka momentalnie ją przeszył i zadrżała. Dzień zaczął się już jakiś czas temu, ale słońce dopiero wychodziło ponad ścianę gór ogradzającą dolinę od wschodu. Jego promienie sięgały już najwyższych dachów w okolicy, ale na balkonie i poniżej niego panował cień.
— Michaela — syknęła na tyle głośno, aby w ogóle mogła mieć nadzieję, że stojąca dwa piętra niżej dziewczyna ją usłyszy. Czytaj dalej

Burza cz. 1

On

Za oknem grzmiało. Duszny dzień ustąpił miejsca ścianie wody, błyskom i grzmotom rozdzierającym niebo. Wiatr zdawał się dawać z siebie wszystko, aby połamać choć kilka drzew. Musiał być w tym skuteczny, bo po paru minutach tej zawieruchy zgasło światło i w domu Wolfganga zapanowała absolutna ciemność. Gdzieś miał świeczki, ale nie chciało mu się ich szukać. Usiadł przy oknie i patrzył na drzewa raz po raz oświetlane oślepiająco białymi błyskawicami. Mimo upływu wieków pewne rzeczy się nie zmieniły. Tym razem siedział we własnym ciepłym domu, był suchy i nie miał zmartwień, ale jego pamięć i tak dogrzebała się do wielowiekowych wspomnień. Wtedy też grzmiało i błyskało równie mocno, ale reszta była zupełnie inna.

Oni

– Ładnie.
– Ładnie to dopiero będzie!
Saksonia nie odpowiedział Bawarii. Od samego rana chłopiec odezwał się zaledwie kilka razy, co nie było normalne, ale Bawaria o tym nie wiedział, a Germania nie przywiązywał do tego uwagi. Nie widział nic złego w tym, że chłopak zamiast mówić rozgląda się na około i chłonie widoki. Ogólnie nie widział. Poza tymi kilkoma razami, gdy mały został z tyłu i gdyby nie zainteresowanie Bawarii, to straciłby ich z oczu. Po czwartym Germania wziął go przed siebie na konia i teraz musiał jedynie uważać, aby dziecko nie zsunęło się na ziemię. To było łatwe. Saksonia nie pierwszy raz tak jechał. Utrzymywał równowagę podświadomie. Germania nie musiał go nawet przytrzymywać. Bawarii saskie milczenie jednak nie pasowało. Raz po raz próbował go zagadywać. Tym razem, po raz pierwszy, odbyło się to w drugą stronę.
– Jak zobaczysz moje góry, to nie będziesz chciał wyjeżdżać!
Cisza.
– Ile u mnie zostaniecie?
– Trochę – odparł Germania.
– Ale ile? A może pojedziesz do Szwabii sam i po Saksonię wrócisz. U niego nie ma nic ciekawego, to po co Saksonie tamtędy przewozić? Hej, zostaniesz u mnie, jak ojciec pojedzie?
Saksonia spojrzał na niego pytająco.
– Słuchasz mnie?
– Średnio. Patrzę na okolicę – odparł Sas.
– A czy to przeszkadza w słuchaniu?
– Tak. Dziwnie mówisz. Czytaj dalej

Instytut Badań Magii i Czarów

    Historia szalonego Instytutu Badań Magii i Czarów, którym ma nieszczęście zarządzać Ludwig Beilschmidt. Życie pracowników toczy się wokół destylacji i marnotrawienia czasu. Nieliczni usiłują dokonać czegoś pożytecznego. Choć Ludwig dwoi się i troi nie może przeforsować żadnych zmian w statucie, dopóki w Radzie prawo do liberum veto ma wyjątkowo silny Związek Słowian…
Ostrzeżenia: wulgarny język.
Autor: Noxi
Wspomagający pomysłami: Shen
AU, crossover: Hetalia oraz Poniedziałek zaczyna się w sobotę Strugackich. Znajomość książki nie potrzebna do zrozumienia.
Isabella Maes jako Belgia – Darya
Till vam der Vaart jako Holandia – Heinrich
Eirik Naess jako Eirik Naess – Shen

Instytut Badań Magii i Czarów

Ludwig starannie wygładził roboczy fartuch. Westchnął. Tej części roboty zdecydowanie nie lubił. Najchętniej siedziałby w swoim przyjaznym biurze na Wydziale Administracji i Zarządzania. Biuro to przez większość istnienia miało poważny plus – nie zawierało żadnych naukowców, chyba że przytrafił się Łušćanski, ale zwykle wystarczyło obudzić mężczyznę kopniakiem, żeby się wyniósł. Czytaj dalej

Hej ciągnij Lili, małą Lili, Hej ciągnij ją za fał…

Sugerowane 15+

„Hej ciągnij Lili małą Lili,
Hej ciągnij ją za fał…”

Mechanicy Szanty
Słowa: Lech Klupś, Henryk („Szkot”) Czekała
Muzyka: Lech Klupś

Ludwig rzucał gromami z oczu. W bajkach dla dzieci ponad stołem fruwałby już świetliste błyskawice, a burzowe chmury wisiałby pod sufitem. Rzeczywistość posługiwała się metaforami i musiała zadowolić zwykłym wyobrażeniem. Turyngia powiódł wzrokiem po zebranych. Gromy i wrzaski odnosiły mierny skutek. Nadrenia Północna-Westfalia wyglądała na faktycznie poruszoną, ale już siedzący obok niej Erich nie. Hamburg półgębkiem mówił coś do Benedikta i spoglądał porozumiewawczo w stronę drugiego z Sasów. Ten obczytywał tekturowy kubek po kawie. Obok niego Brandenburgia turlał po stole długopis i sprawiał wrażenie, że mu myśli odpłynęły gdzieś daleko. Ludwig zaś pieklił się i na nich, i na Palatynat, co się w okno zapatrzył, i na stół, krzesło, pogodę, rozkład DB i Max nie wiedział, co jeszcze, a niby starał się słuchać. Siedzący najbliżej Ludwiga, z racji bycia stolicą, Gieselbert jęknął i przewrócił oczami, ale zdawało się, że nie dotarło to do Ludwiga. W swojej tyradzie pognał dalej ku wątpliwej jakości spuściźnie po NRD, przeoczył kilka spojrzeń sugerujących rychły bunt w szeregach, przeszedł na sprawy budżetu, na który oni przecież nie mieli większego wpływu. No może Wirtembergia mógłby mieć. Ze swoim charakterem nadawałby się na pracownika roku działu windykacji. Ludwig tego jednak nie zauważał. Za bardzo lubił mieć nad wszystkim kontrolę, aby docierały do niego takie szczegóły, jak demokratyczne decyzje podejmowane większością głosów, na które oni mogą najwyżej kląć. Turyngia przestał słuchać. Na palcach jednej ręki dałoby się policzyć tych, co jeszcze przykładali uwagę do słów Ludwiga. Zainteresowali się dopiero, gdy zamilkł. Głowy poodwracane w najróżniejszych kierunkach nagle obróciły się ku niemu i patrzyły ciekawe, co się w ogóle stało? Czytaj dalej

Droga 509

Lojalnie informuję, że tekst jest raczej dla osób powyżej 15 roku życia. 

Z tylnej kanapy czeskiej Škody rozległo się wiele mówiące prychnięcie. Było ono komentarzem do rozmowy toczącej się z przodu. Stety-niestety, nie za bardzo się nim przejęto. Wręcz jawnie zignorowano. Michaela rozważyła trzepniecie przez łeb głównego opowiadacza, ale musiała z zamiaru zrezygnować. Nie należy bić kierowcy, gdy auto pędzi ponad sto kilometrów na godzinę. Może się to skończyć co najmniej źle. O, na przykład na drzewie. Odłożywszy na bok opcję pobicia brata i ex-męża w jednej osobie, przesunęła się za fotel pasażera, pochyliła ku niemu i szepnęła złowieszczo.

– Łże, szuja jeden.

– Łżesz, Josefie?

– Jak polityk przed wyborami – oznajmił pytany. – A tak szczerze, to nie.

– Łżesz! – stwierdziła Michaela. – A przynajmniej ubarwiasz. Na jedno wychodzi. Robisz mi złą reklamę!

– Misiu, a czemu ja miałbym cię komukolwiek reklamować? Czytaj dalej

Słowa

Zapalono wszystkie świece na kryształowych żyrandolach. Z wysokości antresoli dziecko niewyglądające na więcej jak dwanaście lat przyglądało się z nieukrywanym zachwytem. Nigdy wcześniej nie wpuszczono go tu w czasie balu. Nigdy nie widział tylu strojnie ubranych ludzi, jak tego wieczoru. Barwne suknie, klejnoty tak wielkie, że widoczne aż z tak wysoka; szum głosów. Gilbert trzymał go od tego z daleka. Powtarzał, że nadejdzie ku temu pora, a na razie Ludwig ma się uczyć. Przysyłał co rusz nowych tutorów, aby zaznajamiali chłopca ze sztuką strategii, dyskusji, dziejów minionych. Pokazywali pełne przepychu drzeworyty z herbami rodów pruskich. Wielkich dynastii europejskich. Ich pnie i gałęzi boczne. Wittelsbachowie, Habsburgowie, Hohenzollernowie, Glücksburgowie, Bernadottowie, Wettinów… Tarcza askańska, biało-czarna, lew i tarcza biało-niebieska… Miał to wszystko w pamięci, a teraz widział kryjących się za tym ludzi. Przywarł do balustrady i spoglądał w dół, szukając twarzy z portretów.
– Twój brat jest tam – odezwał się zachrypnięty głos tutora, który przybył z nim.
Ludwig pamiętał, że preceptor pochodzi z bocznej linii rodu Meklemburskiego ze Strelitz. Pamiętał też, że zdaje się być niezdolny do uśmiechu, a jego małe oczka widzą więcej, niż skłonny był przypuszczać. – Rozmawia z Zofią Charlottą, księżniczką Orléans-Alençon. Jej narzeczony, król Bawarii, zaniemógł i nie mógł przyjechać. Sam Bawaria stoi nieopodal orkiestry. Ten, który teraz mówi. Zapamiętaj go, bowiem nie raz pewnie przyjdzie ci się z nim mierzyć na arenie politycznej. Czytaj dalej