Takie sobie side-story do „Instytutu Badań Magii i Czarów„.
Ograniczenie: 16+
Występują: Menażeria niemieckich krajów związkowych i Łużyce
— Trzysta czterdzieści pięć…
W małym pokoiku w Wydziale Administracji i Zarządzania unosił się ciężki aromat czarnej kawy i o wiele milszy przypadkowemu nosowi zapach świeżego jabłecznika. Sprawcą tego pierwszego był Wärzner, oficjalnie zajmujący najbliższe drzwiom biurko, a chwilowo przycupnięty na parapecie okna i spoglądający nieco nieprzytomnym wzrokiem na parking. Odpowiedzialnym za jabłecznik był Łušćanski, nieposiadający tu biurka, ale chwilowo zajmujący fotel Wärznera, skubał ciasto widelczykiem i mamrotał pod nosem niezrozumiale. Brandt, siedzący przy swoim biurku i żerujący na kawie i jabłeczniku, wodził wzrokiem od jednego do drugiego i zastanawiał się, czy wygląda równie nieprzytomnie co oni. Pogoda była pod psem i, jak to Wärzner określił, nawet jego najmniej udany dublet miewał zwykle więcej energii niż on w tej chwili. Z dubletami Wärznera była w ogóle ciekawa historia.
— Trzysta osiemdziesiąt dwie.
Swego czasu sądzono, że Łušćanski jest takim właśnie dubletem, bo nikt do końca nie wiedział skąd się wziął i co robi w Instytucie. Kilkoro pracowników założyło komórkę śledczą, mającą na celu ustalenie, czym lub kim jest nowy pracownik. Teoria o dublecie szybko rozpowszechniła, zdobyła fanów i nawet zdawała się mieć sens, gdyby nie jeden drobny szczegół. Łušćanski przejawiał większy talent magiczny niż Wärzner, podczas gdy zasadą zdawało się być, że dublet oryginału nie przegoni. Była jeszcze kwestia dokumentów, ale ta w o wiele mniejszym stopniu spędzała pracownikom komórki śledczej sen z powiek. Komórka wystosowała zatem pismo o pozwolenie na dokonanie pewnych pomiarów i eksperymentów na podmiocie swych badań, ale nim koperta z tym cudem demagogii dotarła do sekretariatu, Łušćanski zaczął figurować na liście członków Związku Słowian i stał się dla dzielnych poszukiwaczy prawdy nieosiągalny. Sam Związek przyznawał, że Łušćanski w jakiś sposób udowodnił im wszystkim, że naprawdę się kwalifikuje, i że ten wywód miał sens, ale nikt nie był w stanie go powtórzyć i to nie z powodu pitej przy okazji słuchania cytrynówki. Koniec końców podpisując dokument na koniec prelekcji, nikt nie był pewien czy podpisuje jego kandydaturę, życzenia dla rady miasta czy zgłoszenie projektu wycieczki pracowniczej.
— Czterysta pięć.
Zrozpaczona takim obrotem sprawy komórka zwróciła swe żądne obiektu do badania oczy na Wärznera, ale tu stanowczo zaprotestował Ludwig. Czy zrobił to z troski wobec podwładnego jako takiego, ludzkiego altruizmu, czy obawiał się, że mu uszkodzą jedynego pracownika, który ma cierpliwość i talent do dogadywania się ze Związkiem Słowian, pozostawało niewiadomą.
Tymczasem deszcz padał bez ustanku. Duże krople bębniły o metalowy parapet i szybę okienną, wypaczając świat po jej drugiej stronie. Wärzner ziewnął. Zza ściany dobiegało ich ciche zliczanie.
— Czterysta dwadzieścia osiem.
Brandt westchnął. Czytaj dalej →