Informacja

Jeśli, drogi Internauto/droga Internautko, trafiłeś/aś tu przypadkiem i nie za bardzo wiesz, gdzie jesteś, to zajrzyj do działu „O stronie”, a wiele powinno Ci się rozjaśnić. 🙂

Jeśli natomiast wiesz gdzie jesteś, ale nie wiesz od czego zacząć, to możesz zajrzeć do Spisu treści. Możesz też przeglądać teksty na podstawie tagów (tylko pierwszy rozdział dłuższych fanfików jest tagowany) lub kategorie (podkategorie grupują fanfiki wielorozdziałowe, aby nie trzeba było po archiwum gonić za kolejnymi częściami).

Zapraszamy do czytania i komentowania 🙂

Wszelkie inne pytania i uwagi najlepiej wpisywać w komentarzach do tej wiadomości.

Miłego czytania.

———————————————————————————-

JAK „AXIS POWERS HETALIA” NALEŻY DO H.HIMAIURY TAK RESZTA PRZEDSTAWIONYCH TU PRAC NALEŻY DO AUTOREK STRONY, CHYBA ŻE NAPISANO INACZEJ.  ZAWARTOŚĆ  STRONY MALUMNECESSARIUM.WORDPRESS.COM PODLEGA OCHRONIE PRAW AUTORSKICH. AUTORKI NIE ŻYCZĄ SOBIE, ABY WYKORZYSTYWAĆ ICH PRACĘ W JAKIEJKOLWIEK FORMIE BEZ PODANIA ŹRÓDEŁ.
SZCZEGÓLNIE CHARAKTERYSTYKI OPUBLIKOWANE NA STRONIE NIE SĄ OFICJALNE I NALEŻĄ DO AUTOREK. NIE WOLNO ICH KOPIOWAĆ I UŻYWAĆ BEZ PODANIA ŹRÓDEŁ.

Rwetes dygresyjny [1/6]

Takie sobie side-story do „Instytutu Badań Magii i Czarów„.

Ograniczenie: 16+

Występują: Menażeria niemieckich krajów związkowych i Łużyce


— Trzysta czterdzieści pięć…

W małym pokoiku w Wydziale Administracji i Zarządzania unosił się ciężki aromat czarnej kawy i o wiele milszy przypadkowemu nosowi zapach świeżego jabłecznika. Sprawcą tego pierwszego był Wärzner, oficjalnie zajmujący najbliższe drzwiom biurko, a chwilowo przycupnięty na parapecie okna i spoglądający nieco nieprzytomnym wzrokiem na parking. Odpowiedzialnym za jabłecznik był Łušćanski, nieposiadający tu biurka, ale chwilowo zajmujący fotel Wärznera, skubał ciasto widelczykiem i mamrotał pod nosem niezrozumiale. Brandt, siedzący przy swoim biurku i żerujący na kawie i jabłeczniku, wodził wzrokiem od jednego do drugiego i zastanawiał się, czy wygląda równie nieprzytomnie co oni. Pogoda była pod psem i, jak to Wärzner określił, nawet jego najmniej udany dublet miewał zwykle więcej energii niż on w tej chwili. Z dubletami Wärznera była w ogóle ciekawa historia.

— Trzysta osiemdziesiąt dwie.

Swego czasu sądzono, że Łušćanski jest takim właśnie dubletem, bo nikt do końca nie wiedział skąd się wziął i co robi w Instytucie. Kilkoro pracowników założyło komórkę śledczą, mającą na celu ustalenie, czym lub kim jest nowy pracownik. Teoria o dublecie szybko rozpowszechniła, zdobyła fanów i nawet zdawała się mieć sens, gdyby nie jeden drobny szczegół. Łušćanski przejawiał większy talent magiczny niż Wärzner, podczas gdy zasadą zdawało się być, że dublet oryginału nie przegoni. Była jeszcze kwestia dokumentów, ale ta w o wiele mniejszym stopniu spędzała pracownikom komórki śledczej sen z powiek. Komórka wystosowała zatem pismo o pozwolenie na dokonanie pewnych pomiarów i eksperymentów na podmiocie swych badań, ale nim koperta z tym cudem demagogii dotarła do sekretariatu, Łušćanski zaczął figurować na liście członków Związku Słowian i stał się dla dzielnych poszukiwaczy prawdy nieosiągalny. Sam Związek przyznawał, że Łušćanski w jakiś sposób udowodnił im wszystkim, że naprawdę się kwalifikuje, i że ten wywód miał sens, ale nikt nie był w stanie go powtórzyć i to nie z powodu pitej przy okazji słuchania cytrynówki. Koniec końców podpisując dokument na koniec prelekcji, nikt nie był pewien czy podpisuje jego kandydaturę, życzenia dla rady miasta czy zgłoszenie projektu wycieczki pracowniczej.

— Czterysta pięć.

Zrozpaczona takim obrotem sprawy komórka zwróciła swe żądne obiektu do badania oczy na Wärznera, ale tu stanowczo zaprotestował Ludwig. Czy zrobił to z troski wobec podwładnego jako takiego, ludzkiego altruizmu, czy obawiał się, że mu uszkodzą jedynego pracownika, który ma cierpliwość i talent do dogadywania się ze Związkiem Słowian, pozostawało niewiadomą.

Tymczasem deszcz padał bez ustanku. Duże krople bębniły o metalowy parapet i szybę okienną, wypaczając świat po jej drugiej stronie. Wärzner ziewnął. Zza ściany dobiegało ich ciche zliczanie.

— Czterysta dwadzieścia osiem.

Brandt westchnął. Czytaj dalej

Instytut Badań Czarów i Magii cz.9

Ta część była pisana wspólnie z Sauerkirschlein. Dzięki za pomoc i fantastyczne pomysły!
Borys Andrei Dimitar Weselinow jako Bułgaria – imię jest mieszanką pomysłu Sauerkirschlein i Malezji.

Młodszy Beilschmidt miał tylko cichą nadzieję, że Wärzner zdąży przyjść, zanim przerobi wszystkich Słowian w promieniu pięciu metrów na pierze do służbowych poduszek.
Właściwie w głowie Ludwiga zrodziło się pytanie, czemu on prowadzi, a nie rzeczony właściciel pola, skoro znał miejsca pobytu podejrzanego Rumuna.
Stanął więc nagle, a w niego wbił się zaskoczony (niemal tak bardzo jak jego posiadacz) nos Łukasiewicza. Po chwili Ludwig poczuł lekkie pchnięcie oznaczające, że cała reszta się zatrzymała na kierowniku Wydziału Klątw. Chyba nikt nie mógł odpuścić okazji, by go podręczyć.
– Bragiński, w którą stronę teraz?
Bragiński podrapał się po wielkim nosie. Czy u niego koniecznie wszystko musiało przekraczać normy?
– Przechodzili ostatnio obok waszego wydziału, towarzyszu kierowniku. Czytaj dalej

Instytut Badań Czarów i Magii cz.8

– Łukasiewicz. Enescu, Lorinaitis, idziecie ze mną na Wydział Ściśle Tajnych Badań w poszukiwaniu piętra czwartego.
Dlaczego tylko on ma cierpieć? Wymienieni pracownicy nie mieli wesołych min, ale wiedzieli, że w tej sytuacji nie ma co dyskutować z kierownikiem. Chociaż Vlad sprawiał wrażenie, że go to bawi, ale istniała też opcja, iż wiecznie zadowolona mina to efekt wady zgryzu.
Arlowskaja złożyła w końcu ważkę, która odżyła i przefrunęła kilka metrów, żeby zostać zgnieciona przez łapę pana Romana, wilkołaka. To chyba dostatecznie zadowoliło kierowniczkę Wydziału Zgonów Magicznych. Czytaj dalej

Instytut Badań Czarów i Magii cz.7

Podłożył Łukasiewiczowi nogę.
Feliks zaliczył długi i pełen gracji lot zakończony spotkaniem czoło–zad kucyka. Spłoszone zwierzę wierzgnęło i pognało po klatce schodowej.
– No zajebiście! Gratuluję, popaprańcu! – wrzasnął Sørensen. – Rozjebałeś ostatniego kucyka!
Łukasiewicz nie raczył odpowiedzieć na to niesprawiedliwe oskarżenie, zajęty tamowaniem krwotoku z nosa. Lorinaitis i Vlad przyglądali się temu, jeden z mściwą satysfakcją, drugi z żywym zainteresowaniem.
– Dobrze, że już nie jesteś kierownikiem Wydziału Szczęścia przy Głupocie, bo szczęście cię ostatnio opuściło, a głupota się podwoiła – stwierdził pogodnie Vlad.
– Powi–ene–s u–odz–ć sie t–ollem, a n–e –ampi–em – powiedział Feliks przez nos.
– Nie urodziłem się wampirem – żachnął się teatralnie Vlad. Czytaj dalej

Instytut Badań Czarów i Magii cz.6

Trzecie piętro. Dlaczego trzecie piętro? Kierownik Wydziału Administracji i Zarządzania jeszcze raz wszedł na piętro piąte. A potem z powrotem zszedł na trzecie. Ludwigowa twarz stężała. Mógł przeżyć ośmieszenie, zgiełk, wypaczanie psychiki, olewanie obowiązków służbowych, molestowanie, próby zabójstwa, pijaństwo, rozbój, bestialstwo, plagiat, różowy kisiel i wiele innych rzeczy, ale ingerowanie w strukturę budynku, w strukturę Instytutu, który to stworzył jego ojciec, i który to młodszy Beilschmidt uważał za swoją spuściznę – nie, tego im nie przepuści… Zgubili czwarte piętro przy wyrabianiu tej cholernej kaktusówki!
Z wyrazem twarzy, wskazującym na kamienie w nerkach, stworzył dwa dublety. Jako istoty będące kwintesencją Ludwiga natychmiast podjęły się swoich zadań. Nie minęła chwila, a na półpiętrze między obecnym trzecim i piątym piętrem zjawili się – zaciągnięci za kołnierze – starszy Beilschmidt i Łukasiewicz. Czytaj dalej

Instytut Badań Czarów i Magii cz.5

Ludwig spojrzał na kosmitę. Marsjanin wydał z siebie głośne „BYE-BYE”, zatrząsnął się i zniknął. Młodszy Beilschmidt westchnął i udał się do sąsiedniego Wydziału Nieśmiertelności. Mnóstwo laborantów pracowało mechanicznie w ciszy. Kilka dubletów Wanga Yao przechadzało się i doglądało pracy. Jeden z nich powitał grzecznie Ludwiga i oprowadził po jednostce. Kuleczki rtęci umykały spod stóp, gdy przechodzili obok kolejnych stanowisk.
– Ta oktarynowa wyciskarka do soku wymyślona przez Vargasów w zeszłym roku to tak naprawdę nasz projekt sprzed kilku wieków – mówił bezbarwnym głosem dublet i pokazywał szkice. – A wirujący kebab z Wydziału Wirowań to też nasz projekt. Podobnie jak ostatni hit sezonu Wydziału Obronno-Zaczepnego – długopis samowybijający oko, każdemu próbującemu ugryźć jego końcówkę, a nie będącemu prawowitym właścicielem. Nie chodzi nam o pieniądze, co to, to nie, ale o prawdę, a prawdą jest, że byliśmy pierwsi.
Ludwig potakiwał głową, bo nie widział innego wyjścia. Jeśli nie zaprotokołuje tych słów, one nie będą istniały. Cóż za wspaniała perspektywa… Czytaj dalej

Czarne słońce – 2.1

Rozdział drugi

Dojechali nieco po południu. Dworek składał się z dwukondygnacyjnego budynku o wysokich oknach i prostopadłego do niego, skromniejszego, domu dla służby. Julii jednak nie interesowała ani elewacja, ani zadbany podjazd. Z całego serca miała już dość nowej sukni. Pokojówka, która rano pomagała jej zawiązać gorset, bardzo chętnie wdała się w rozmowę i była wyjątkowo miła, ale zdecydowanie za mocno go ścisnęła. Julia musiała siedzieć w powozie wyprostowana, jakby do pleców przywiązano jej deskę. Chciała w końcu wysiąść i jakoś go poluźnić.

Gilbert przywitał ich osobiście. Uśmiechnięty od ucha do ucha wyszedł im na spotkanie przed budynek. Julia z premedytacją udała, że go nie zauważyła. Była ciekawa czy Erzsébet już jest, ale za nic w świecie nie chciała odzywać się do Prus pierwsza. Milczała zatem z trudem znosząc wymianę grzeczności między gospodarzem a jej bratem. Nie rozumiała, po co Feliks stara się być taki miły. Poza tym rozmawiali po łacinie chwilami przeplatając ją z francuskim. To też było dla niej jakieś nienaturalne. Po pierwsze Gilbert znał język polski. Oczywiście kaleczył go, zdaniem Julii okrutnie, ale znał, więc po co było używać innych?

— Edelstein i panna Héderváry jeszcze nie dojechali, ale powinni być tu przed wieczorem. Za to Albrecht już jest. Podobnie panna Wärzner i Schilke, którzy przyjechali razem.

Feliks uśmiechnął się słysząc zawistną nutę w głosie Prus, ale jej nie skomentował. Podobnie Julia, która poza Węgrami niespecjalnie kojarzyła, o kim mowa.

— Zatem wszyscy zjadą się z wyprzedzeniem.

— Na to wygląda.

— Takie zjawisko należy podziwiać wypoczętym — dobiegł ich wysoki kobiecy głos.

Gilbert odwrócił się, a Feliks skłonił się w pół i postąpił kilka kroków do przodu, aby ucałować dłoń kobiety stojącej w progu. Julia przyglądała się jej z niechęcią odmalowaną na twarzy. Panna wyglądała jakby byle silniejszy wiatr mógł ją porwać i unieść gdzieś daleko. Jedyne, co mogło temu zapobiec, to suknia — zadecydowała. Jej własna nie była lekka, a ta noszona przez kobietę wydawał się być jeszcze cięższa. Czerwone sukno spływało kaskadą aż do ziemi, a obszyty perełkami dekolt odsłaniał blade ramiona i lekko opinał drobne piersi. Wzdrygnęła się, gdy Feliks zaczął prawić jej komplementy.

— Julio. — Skinął na nią i chcąc nie chcąc musiała porzucić swoje obserwacje i podejść do niego. Suknia sunęła po wysypanej kamykami ścieżce i zawijała tak, jakby koniecznie chciała, aby Julia ją przydepnęła. — Johanno, pozwól że ci przedstawię — zwrócił się do starszej z kobiet. — Moja… kuzynka, Julia. Województwo ruskie. Julio, poznaj proszę Elektorat Saksonii, Johannę Wärzner. Czytaj dalej